piątek, 12 października 2012

telegramem

I zaczęło się... Uczelnia. A wraz z nią setki nowych obowiązków i zajęć, które ciężko ogarnąć przy moim stopniu roztrzepania i sklerozie. Ogarnięcie tych zadań jest trudniejsze tymbardziej, że dojeżdżam teraz na uczelnię z oddalonego o 40 km na południe miasta, gdzie mieszkam. Tak więc mój dzień roboczy skraca się o jakieś dwie godziny, które muszę doliczyć na dojazdy i ewentualnie odstanie w korkach czy szukanie miejsca parkingowego w pobliżu uczelni. A to do łatwych zadań nie należy. Teraz dopiero zaczynam doceniać wygodę, jaka wynikała z zamieszkiwania w akademiku - wystarczyło, że wstałam 45 minut przed zajęciami, by być na czas na uczelni. A potem 15 minut spaceru i jestem w akademiku. A teraz by być na czas na uczelni, muszę wstać dwie godziny wcześniej. Jednak mimo wszystko - czuję się szczęśliwa tu gdzie jestem - przy boku ukochanego mężczyzny, który dba o mnie i służy swym ramieniem.
Otwierając rano oczy, pierwszą rzeczą jaką widzę jest jego uśmiechnięta twarz. Potem czuję pocałunek na policzku i dłoń głaszczącą mnie po rozczochranych włosach. Uwielbiam te momenty, gdy siedzimy razem na łóżku, opatuleni kocem, z kubkiem kawy w ręku. Uwielbiam, gdy przykrywa mnie kocem, podkładając poduszkę pod głowę, gdy zasypiam zmęczona. Uwielbiam, gdy dba o mnie, gdy jestem chora, tak jak teraz - przynosi gorącą herbatę, pilnuje, bym brała lekarstwa i leżała w łóżku, przykryta kocykiem po sam nos.
Czy kocham...? Tak, kocham Go. Jak nikogo. Mimo wszystko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz