poniedziałek, 4 maja 2015

nienawidzę poniedziałków

I znów pustka. Paskudna pustka, która pojawia się, gdy tylko zasiadam przed klawiaturą, chcąc sklecić swoje myśli w całość. Puk, puk! Cisza i pustka.

Ziewam potężnie, czując niedospanie po wczorajszym, swoją drogą, świetnym koncercie. Podobno 5 godzin to dużo czasu na sen. Na pewno nie dla mnie. Parzyć kolejną kawę czy nie? Chyba już sobie odpuszczę. Świeżo zaparzona kawa lepiej smakuje w domu, w małym kubku z psem, w towarzystwie lubego.

Z wiosennych planów „ogarnięcia się” powoli zaczyna coś się krystalizować. Zachęcona setkami przepięknych serwetek, zrobiłam małe zakupy i zabrałam się za tworzenie „umilaczków”. Uwielbiam te chwile, gdy z surowego, drewnianego pudełeczka powoli, dzień po dniu, powstaje wyjątkowy i nietuzinkowy bibelot. Równie mocno lubię moment wręczania takiego „umilaczka”. I to zaskoczenie pomieszane z radością. Dla takich momentów warto babrać się farbami, wąchać lakiery i parzyć się żelazkiem. :)

Kolejnym punktem wiosennych planów było zabranie się za swój wygląd. Po ostatniej przejażdżce na rowerze, zaczęłam się rozglądać za nowym. Takim z działającymi przerzutkami, nietrzeszczącym, niepiszczącym, niezardzewiałym tak, jak mój obecny, którego reanimacja nie ma najmniejszego sensu. Naszło mnie tak bardzo, że nie odpuszcza i nie odpuści, dopóki czegoś nie kupię. Bo pieniądzem może nie śmierdzę, ale dobry rower to fajna rzecz. Nie tylko po to, by móc szybko skoczyć na zakupy, ale także po to, by móc założyć słuchawki i mając wszystko w tyle, ruszyć przed siebie.

Odliczam czas do 15.30, a wspomnienie wczorajszego koncertu daje mi kopa w tyłek, by jakoś przetrwać ten dzień. Nienawidzę poniedziałków.