środa, 12 czerwca 2013

życiowy kogel - mogel

 Podobno złośliwe chochliki czyhają za każdym rogiem, czekając tylko by pokrzyżować nam szyki, dlatego też strach mówić cokolwiek na złość, gdy idzie nam dobrze. A jednak zaryzykuję… jest dobrze! Udało się!

Gdy 3 czerwca zadzwonił mój telefon, nie spodziewałam się, że to zmieni najbliższe miesiące mojego życia. Dostałam się na półroczny staż do Urzędu Miasta! Zaraz po rozłączeniu się, skakałam po łóżku jak królik, piszcząc z radości. Nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście – wreszcie się udało! Poczułam, że coś wreszcie drgnęło we właściwym kierunku, że teraz wszystko się zmieni, że będzie już tylko lepiej. Mam pracę!
Jak na razie wciąż czekam na konkretne informacje kiedy rozpocznę staż. Wiadomo jak to jest w urzędach – wszystko musi nabrać „mocy prawnej”, jak to mawia mój tata, dlatego też grzecznie czekam, wykorzystując ten czas na robienie kolejnych projektów na zlecenie i jazdy.

Pomimo porażki, jaką poniosłam podczas pierwszej godziny na placu, wychodzę na prostą i staram się zmienić przede wszystkim coś w sobie. Bo problem tkwi w moim nastawieniu, jak to stwierdził mój instruktor – „Jeśli coś raz Ci nie wyjdzie, szybko się poddajesz, denerwujesz i zniechęcasz. Wtedy dopiero zaczynasz wszystko pieprzyć. Problem tkwi w Tobie”. Dzisiaj zdałam sobie całkowicie z tego sprawę. Gdy coś zaczynało się psuć, traciłam nerwy. Wystarczyło odjechać na bok, zamknąć oczy, wziąć głęboki oddech… I wszystko szło już zdecydowanie lepiej. Mniej nerwów, zmiana nastawienia, cyc do przodu i dam radę!

Gdy po powrocie do domu usiadłam na spokojnie na sofie, zdałam sobie sprawę, że przecież stawiano przede mną już dziesiątki wyzwań, praktycznie niemożliwych do przeskoczenia – jako jedna z sześciu osób zdałam geomechanikę, a starało się o zaliczenie 68 osób, jako jedyna z 32 osób zdałam w pierwszym terminie egzamin ustny z Prawa Geologicznego i Górniczego, jako jedna z sześciu osób obroniłam się w terminie, a w grupie było nas 32, a w końcu załapałam się do małej grupki osób, które przetrwały po I semestrze na Energetyce… Tak patrząc na to wszystko już wiele razy wydawało mi się, że jestem w sytuacji podbramkowej, nie poradzę sobie, nie potrafię… A jednak dałam radę i dowiodłam samej sobie, że chcieć to móc. Więc teraz też dam radę. Bo chcę. Bardzo chcę. A przecież chcieć to móc…

sobota, 1 czerwca 2013

niełaskawy dzień

 Podobno człowiek przez całe życie uczy się obracać swoje porażki w lekcję pokory. Jeśli rzeczywiście tak jest, długa lekcja przede mną. I wiele pokory jeszcze mi potrzeba...
Porażki wyprowadzają mnie z równowagi jak mało co. Nie jestem do nich przyzwyczajona i nienawidzę ich, jak chyba każdy. Podcinają mi skrzydła, sprawiają, że tracę wiarę w siebie i swoje możliwości.  A może po prostu nie nadaję się na motocyklistkę....?

Dopiero wczoraj wypadła mi pierwsza jazda. Wcześniej, z powodu silnego deszczu, musiałam obejść się jedynie smakiem. Gdy przyjechaliśmy na plac, zastaliśmy na nim Sebastiana, z którym chodziłam na kurs, kręcącego ósemki i slalom. To była jego 3 i 4 godzina jazdy i jak na moje oko, szło mu naprawdę dobrze. I w tym momencie załączyło się moje standardowe - "Skoro on tak potrafi, to ja też będę tak mogła". Tymczasem rzeczywistość zweryfikowała wszystko. Byłam tak spięta i zżarta przez nerwy jak jeszcze nigdy. Nawet do obrony projektu inżynierskiego podeszłam na dużo większym luzie, bo "przecież musi się udać".
Drobna kobietka zeżarta przez stres i dość ciężki motocykl, którego inni kursanci nie dostają na pierwszej jeździe to mieszanka wybuchowa - gleba musiała być.  I tak też było.

Zaraz po jeździe, gdy tylko znalazłam się blisko Dominika, mknąc jego motocyklem, poleciały gorzkie łzy, wielkie jak grochy, palące policzki. Nerwy trzymały mnie do późnego wieczora, dopóki nie wróciłam do domu i nie zakopałam się pod koc, tak jak robią to moje jeże.

Zawsze byłam jedną z najlepszych - w szkole, na uczelni, na praktykach, robiąc projekty. I mimo, że wiem, że nie zawsze można być najlepszym, zwycięża moja chora ambicja.  Pokory...więcej pokory mi potrzeba.