czwartek, 23 maja 2013

walka o wieczne nadzieje

 Jak to mówi mądre przysłowie - "Co cię nie zabije, to cię wzmocni"... Gdyby tak rzeczywiście było, w tej chwili byłabym już nieśmiertelna.
Z coraz większą goryczą patrzę na to, co dzieje się wokół, przyjmuję życie jak leci i przestaję wierzyć, że cokolwiek się zmieni na lepsze. W tym pieprzonym kraju, by przebić się, by mieć szansę na normalne życie, pracę, musisz mieć plecy lub chociaż pieniądze, za które kupisz sobie plecy. A co mogę ja...? Mały nędzny robak w tej okrutnej, bezdusznej dżungli...
Panie w urzędzie pracy podczas przedostatniej wizyty powiedziały, że mam szanse o staż w Urzędzie Miasta, przy Geologu Powiatowym. Mam odpowiednie wykształcenie, a jedynym wymogiem jest to, że pół roku muszę byćzarejestrowana w urzędzie, tak więc w sierpniu mogłabym rozpocząć staż. Wczoraj już dowiedziałam się, ze szanse są nikłe... Ponoć większe szanse miałabym w Nadzorze Budowlanym. Co z tego, skoro nadzór staży nie organizuje... I koło się zamyka. Czuję się tak ogromnie bezsilna... Bo całe moje życie zależy od decyzji jakiegoś urzędasa, który siedzi za biurkiem, jest mu dobrze, więc los innych ma gdzieś. Byleby nie zawracać mu głowy...
Resztkami sił postanowiłam zawalczyć o swoje i nie odpuszczać - idąc za ciosem poszłam do Urzędu Miasta, by dowiedzieć się jak to w końcu wygląda ze stażami, bo ostatnio Pani z Działu Kadr mówiła, że chętnie biorą wszelkie ilości stażystów. Na szczęście trafiłam na miłą panią, która, choć ogromnie zdziwiona sposobem postępowania Urzędu Pracy, postanowiła dowiedzieć się czegoś w sprawie ewentualnego stażu. Wzięła moje CV, numer telefonu i obiecała się dzisiaj skontaktować. Czekam więc na telefon. Choć nie wierzę już w cud...

poniedziałek, 20 maja 2013

z pamiętnika młodego inżyniera

29.03.2013

Wreszcie jakieś światełko w tunelu. Od prawie dwóch tygodni pracuję jako kelnerka w pizzerii tuż przy rynku. Napewno nie jest to moja wymarzona praca, bo nie po to studiowałam tyle lat, by przez całe życie pracować jako kelnerka. Ale zawsze lepsza taka praca, niż żadna. W końcu "pecunia non olet" , a pieniądze się zawsze przydadzą. Mimo, że praca do lekkich nie należy, bo 11-13 godzin non stop na żadna przyjemność, a 6 zl/h to nie są kokosy, w dodatku bez umowy, to cieszę się, że chociaż taką pracę mam. Bo szefostwo jest ok, w pracy nad wszystkim panuję, nieraz wpadną jakieś napiwki… Dzisiaj powinnam dostać swoją pierwszą wypłatę. Mam nadzieję, że choć trochę podreperuję nasz budżet i uda się coś odłożyć na kurs. Zdecydowaliśmy z Dominikiem, że od 30 kwietnia rozpoczynam kurs na kat. A2. Bardzo się cieszę, bo przecież tyle czasu na to czekałam…
Sernik już upieczony. Szkoda, że nie tak dobry jak ten, który robi mama. Święta w tym roku spędzamy we dwoje. Nasze pierwsze…



10.04.2013

Ręce mi opadają, gdy o tym wszystkim myślę. Człowiek studiuje tyle lat, by potem tym dyplomem móc podetrzeć sobie swoje własne cztery litery, bo właśnie tyle jest on wart… Witamy w Polsce.
Gdy wstaję rano myśląc, że zaraz muszę wychodzić do pracy i wrócę późnym wieczorem, padnięta jak szczur, mam ochotę zakopać się pod kołdrę i nie wychodzić. Nie znoszę tej pracy. I nie chodzi tu nawet o szefostwo, bo trafiłam naprawdę nieźle, ale dobija mnie sama świadomość, że z wykształceniem wyższym pracuję jako kelnerka, w dodatku „na czarno”, bez szans na umowę.
Czuję się nic nie wartym śmieciem – dno i wodorosty. Zero perspektyw na cokolwiek innego, bo gdy pojawia się jakaś oferta pracy to odzew jest tak ogromny, że wśród setek listów motywacyjnych mój pewnie przemyka niezauważony.
Praca w zawodzie? Mogę pomarzyć… Nawet na staż nie ma szans. Każą przysłać CV, obiecują, że coś się da zrobić, po czym się nie odzywają, bądź słyszę, że nie mają warunków, by przyjąć kogoś nowego, „bo auto jest dostosowane tylko do przewozu dwóch osób”. Czy w aż tak gównianym kraju żyję…?
Gdy naokoło wszyscy trąbili o kryzysie, wydawało się, że to tylko medialna gadanina, wywoływanie niepotrzebnej sensacji, dobra wymówka dla wszystkich niepowodzeń i rzekomej biedy w kraju. Bo przecież nie miałam problemów ze znalezieniem pracy, o czym więc oni mówią? A jaką kolorową przyszłość malowano przed nami, będąc jeszcze na studiach! Tymczasem zderzenie z rzeczywistością jest twarde i nieprzyjemne. „Witamy w Polsce” bezgłośnie krzyczą kolejki bezrobotnych w kraju, w którym uczciwą pracą się nie dorobisz…



20.05.2013

Życie mnie rozczarowuje.. Po zwolnieniu z wcześniejszej pracy, od trzech tygodni szukam czegoś nowego. I od trzech tygodni nic…
Coraz boleśniej zdaję sobie sprawę z tego, że w tym pieprzonym kraju, nawet z wyższym wykształceniem nie mając „pleców” nie możesz nic… Czuję się nic niewartym pachołkiem. Co ze mną jest nie tak, że nie dostaję szans na jakąkolwiek pracę?
Coraz częściej mi się wydaje, że potencjalnych pracodawców odstrasza moje wykształcenie. Każdemu wydaje się, że nie będę się nadawała do pracy, że zaraz odejdę gdzie indziej, pójdę do pracy w zawodzie. Tymczasem nikt nie pomyśli, że skoro wysyłam CV na stanowisko kasjerki, sprzedawczyni czy sekretarki, nie zważając na to, że to nie jest praca zgodna z moim wykształceniem, to pracy w zawodzie nie ma.
Wizyty na kopalni dobiły mnie jeszcze bardziej. Na jednej, już na bramie dowiedziałam się, że przyjęć nie ma, ale jeśli chcę to mogę się sama zapytać w Kadrach. Byłam więc zapytać się chociaż o staż. Skierowano mnie do działu Szkoleń, bo Kadry się tym nie zajmują. I zaświeciło jakieś małe światełko w tunelu – jest szansa! I jak szybko światełko zaświeciło, tak szybko zgasło… „Nie przyjmowaliśmy nigdy na staż i nadal nie przyjmujemy”.
Kolejna kopalnia – już przed drzwiami wywieszona informacja o braku przyjęć. Na pytanie, czy jest opcja dostania się na staż, Panie spoglądają na mnie jak na obcego. „Ale…jaki staż? O czym Pani mówi?”
Coraz bardziej mam dość takiego życia. Takiego, jakim jest teraz. Takiego gównianego – brak pracy, brak perspektyw, brak przyjaciół w tym mieście.. Niby niczego mi nie brakuje, bo mam co jeść, mam gdzie spać. Ale…nie mam nawet z kim wyjść na miasto na kawę, nie mam żadnego zajęcia, które daje mi radość, satysfakcję, poczucie, że jestem potrzebna, wartościowa…
Ostatnie spotkanie w weekend z przyjaciółmi Dominika dobiło mnie jeszcze bardziej. Żona jednego z nich, która przez dłuższy czas tak jak ja szukała pracy, od czerwca rozpoczyna pracę Castoramie. Ona – z maturą – ma dobrze płatną pracę. Ja – z inżynierem – jestem nikim. Nikim…
Końcem kwietnia zaczęłam kurs na prawo jazdy na kategorię A2. Kiedyś tak bardzo o tym marzyłam. Tak bardzo tego chciałam. Dziś zaczyna mnie to przerażać. Bo na kurs sama uzbierałam sobie pieniądze. Ale potrzebne będzie wykupienie dodatkowych godzin, które tanie nie są (70zł/h), opłacenie egzaminu, o zakupie motocykla nie wspomnę… Już lepiej by chyba było, gdybym odpuściła sobie kurs, a pieniądze przeznaczyła na zakup rogówki, bo na łóżko, na którym spaliśmy nadaje się już tylko na śmietnik. Dodatkowo na głowie mamy remont pokoju, który stoi obecnie w stanie surowym, z kawałkiem linoleum na podłodze, dochodzi ubezpieczenie samochodu, które zbliża się nieubłaganie, urodziny chrześniaka od Dominika, chcieliśmy zakupić drugi rower… I wszystko rozbija się o te pieprzone pieniądze. Tak przyziemnie, okrutnie.
Ostatnio niespodziewanie dostałam od dziadków 1000 zł. Jak to stwierdzili „dają na ślub, bo nie wiedzą, czy dożyją”. W normalnych warunkach sikałabym ze szczęścia, bo przecież takie pieniądze nie spadają z nieba. A teraz? Sama nie wiem na co powinniśmy wydać te pieniądze. Bo na rogówkę to za mało, za tydzień mam wizytę u okulisty i nowe okulary pewnie będą konieczne, jak kupię okulary to braknie na rower i ubezpieczenie… i tak w kółko. Gdybym tylko wiedziała jak wyjść z tej beznadziejnej sytuacji. Stoję jak pod ścianą. Tylko, że głową muru nie przebijesz…
Po ostatniej rozmowie z Dominikiem coraz poważniej myślę o rozpoczęciu drugiego kierunku od października. Wiem, że jeśli wrócę na studia to łatwo nie będzie. Znów zaczną się dojazdy, sesje, nauka, będę miała mało czasu na zajmowanie się domem, zwierzakami. Ale czy jest jakaś inna opcja…?