wtorek, 2 lipca 2013

kartka z pamiętnika

27.06

14 czerwca na świat przyszły cztery małe kolczaste kuleczki - nasza ogromna duma i radość, ale i zaskoczenie, bo choć w głębi serca liczyliśmy na młode, nie sądziliśmy, że w końcu się pojawią. Początkowo, delikatnie zaglądając do gniazda, dostrzegliśmy 3 małe potworki. Po kilku dniach dostrzegłam jeszcze jednego małego kasztana. Moja radość z kolejnego maleństwa była ogromna. Niestety, nie długo... Wczoraj samica okaleczyła jednego z nich, najmniejszego i wyniosła go z gniazda... Dziś miała miejsce podobna sytuacja - wchodząc do pokoju przeznaczonego dla zwierzaków, zauważyłam, że jeden maluch wyszedł z gniazda i niezdarnie krąży, a Tola, nasza samica, strasznie się z nim miota. Wyglądało to tak, jakby próbowała go łapać zębami za kończyny, próbując go okaleczyć. Nie wiem czy próbowała go wnieść do gniazda i jakie były jej zamiary wobec niego, ale wsadziłam go do gniazda, pod kocyk, a ją postanowiłam poddać obserwacji. Zachowywała się co najmniej dziwnie - gryzła jak oszalała podiło, jakby próbowała je zerwać, a potem próbowała wywrócić miseczki. Skojarzyłam, że podobnie zachowywała się, gdy jeszcze nie miała kółka, tak, jakby jej odbiło. Postanowiłam wsadzić jej kółko, by mogła pobiegać. I biega. Jak szalona.

Boję się, że kolejne młode nie dożyje do rana. Jesteśmy pogodzeni z myślą, że w razie ataków ze strony samicy, będziemy zmuszeni do wyciągnięcia maluszka od niej, własnoręcznie go wykarmiając. Męczy mnie ciągle myśl, że to jakieś nasze niewłaściwe postępowanie powoduje jej zachowanie. Każde początki są trudne. A zwłaszcza te, gdy mamy do czynienia z żywymi istotkami...



02.07


W pracy czas ucieka niesamowicie, a poza nią jeszcze bardziej. Gdy wracam do domu, szybko zjem obiad, ogarnę względnie mieszkanie, zasiądę do projektów i już wybija praktycznie 23, co oznacza, że czas kłaść się spać, bo czeka mnie pobudka przed szóstą. Dopiero dziś się zorientowałam, że czerwiec już za nami. Jak ten czas pędzi... Mam wrażenie, jakbym broniła się miesiąc temu. Tymczasem niedługo wybije 5 miesięcy od uzyskania tytułu inżyniera, który wreszcie mam potwierdzony na papierze wielką uczelnianą pieczątką.
Na jazdach idzie mi coraz lepiej. Po chwilowej załamce i zwątpieniu w słuszność podejmowania tego kursu, co u mnie występuje średnio raz w tygodniu, powoli zaczynam wierzyć w to, że da się ze mnie zrobić motocyklistkę. Jeszcze sporo przede mną pracy, ale wiem, że warto, zwłaszcza, że dziś pierwszy raz usłyszałam od swojego instruktora, że radzę sobie całkiem dobrze, a następnym razem wybywamy "pojeździć na wieś". Ufff.. Co za ulga. Już myślałam, że na zawsze pozostanę na etapie placu ;)
W ubiegłym tygodniu oddawałam na gwarancję moje spodnie motocyklowe. Darły się niesamowicie na szwach, nie wspominając o tym, że zaraz na samym początku puściły mi w kroku i były już reperowane. Ucieszyłam się, gdy wczoraj dostałam telefon, że nowe są do odbioru. Moja radość jednak szybko zamieniła się we wściekłość - spodnie przysłano w mniejszym rozmiarze. Założyłam je, jednak są bardzo pasowne i krótkie - sięgają powyżej kostki. Po telefonie do sklepu, w którym Pani próbowała mi wmówić, że przez ten tydzień musiałam przytyć i chyba urosnąć, myślałam, że trafi mnie szlag. Jednak szczyt mojego wnerwienia nastąpił w momencie, gdy próbując je zdjąć, przy popuszczaniu paska, została mi w ręce szlufka. Jutro Dominik ma je zawieźć ponownie do sklepu i nie chcę już widzieć tego dziadostwa w swoim domu.
Czy to ten świat jest tak złośliwy, gdy wydaje się, że wszystko wychodzi na prostą, czy to ja mam jakiegoś pecha?