27.06
14 czerwca na świat przyszły cztery małe kolczaste kuleczki - nasza
ogromna duma i radość, ale i zaskoczenie, bo choć w głębi serca
liczyliśmy na młode, nie sądziliśmy, że w końcu się pojawią. Początkowo,
delikatnie zaglądając do gniazda, dostrzegliśmy 3 małe potworki. Po
kilku dniach dostrzegłam jeszcze jednego małego kasztana. Moja radość z
kolejnego maleństwa była ogromna. Niestety, nie długo... Wczoraj samica
okaleczyła jednego z nich, najmniejszego i wyniosła go z gniazda... Dziś
miała miejsce podobna sytuacja - wchodząc do pokoju przeznaczonego dla
zwierzaków, zauważyłam, że jeden maluch wyszedł z gniazda i niezdarnie
krąży, a Tola, nasza samica, strasznie się z nim miota. Wyglądało to
tak, jakby próbowała go łapać zębami za kończyny, próbując go okaleczyć.
Nie wiem czy próbowała go wnieść do gniazda i jakie były jej zamiary
wobec niego, ale wsadziłam go do gniazda, pod kocyk, a ją postanowiłam
poddać obserwacji. Zachowywała się co najmniej dziwnie - gryzła jak
oszalała podiło, jakby próbowała je zerwać, a potem próbowała wywrócić
miseczki. Skojarzyłam, że podobnie zachowywała się, gdy jeszcze nie
miała kółka, tak, jakby jej odbiło. Postanowiłam wsadzić jej kółko, by
mogła pobiegać. I biega. Jak szalona.
Boję się, że kolejne młode nie dożyje do rana. Jesteśmy pogodzeni z
myślą, że w razie ataków ze strony samicy, będziemy zmuszeni do
wyciągnięcia maluszka od niej, własnoręcznie go wykarmiając. Męczy mnie
ciągle myśl, że to jakieś nasze niewłaściwe postępowanie powoduje jej
zachowanie. Każde początki są trudne. A zwłaszcza te, gdy mamy do
czynienia z żywymi istotkami...
02.07
W pracy czas ucieka niesamowicie, a poza nią jeszcze bardziej. Gdy
wracam do domu, szybko zjem obiad, ogarnę względnie mieszkanie, zasiądę
do projektów i już wybija praktycznie 23, co oznacza, że czas kłaść się
spać, bo czeka mnie pobudka przed szóstą. Dopiero dziś się
zorientowałam, że czerwiec już za nami. Jak ten czas pędzi... Mam
wrażenie, jakbym broniła się miesiąc temu. Tymczasem niedługo wybije 5
miesięcy od uzyskania tytułu inżyniera, który wreszcie mam potwierdzony
na papierze wielką uczelnianą pieczątką.
Na jazdach idzie mi coraz lepiej. Po chwilowej załamce i zwątpieniu w
słuszność podejmowania tego kursu, co u mnie występuje średnio raz w
tygodniu, powoli zaczynam wierzyć w to, że da się ze mnie zrobić
motocyklistkę. Jeszcze sporo przede mną pracy, ale wiem, że warto,
zwłaszcza, że dziś pierwszy raz usłyszałam od swojego instruktora, że
radzę sobie całkiem dobrze, a następnym razem wybywamy "pojeździć na
wieś". Ufff.. Co za ulga. Już myślałam, że na zawsze pozostanę na etapie
placu ;)
W ubiegłym tygodniu oddawałam na gwarancję moje spodnie motocyklowe.
Darły się niesamowicie na szwach, nie wspominając o tym, że zaraz na
samym początku puściły mi w kroku i były już reperowane. Ucieszyłam się,
gdy wczoraj dostałam telefon, że nowe są do odbioru. Moja radość jednak
szybko zamieniła się we wściekłość - spodnie przysłano w mniejszym
rozmiarze. Założyłam je, jednak są bardzo pasowne i krótkie - sięgają
powyżej kostki. Po telefonie do sklepu, w którym Pani próbowała mi
wmówić, że przez ten tydzień musiałam przytyć i chyba urosnąć, myślałam,
że trafi mnie szlag. Jednak szczyt mojego wnerwienia nastąpił w
momencie, gdy próbując je zdjąć, przy popuszczaniu paska, została mi w
ręce szlufka. Jutro Dominik ma je zawieźć ponownie do sklepu i nie chcę
już widzieć tego dziadostwa w swoim domu.
Czy to ten świat jest tak złośliwy, gdy wydaje się, że wszystko wychodzi na prostą, czy to ja mam jakiegoś pecha?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz