poniedziałek, 27 lipca 2015

I'm losing my religion

Niby wszystko jest ok, niby dobrze jest... Niby nie brakuje mi niczego, a jednak czegoś wciąż brak. Pomiędzy szkleniem cebuli, a zagniataniem bułeczek, wsłuchuję się w ulubioną muzykę i staram wyprzeć z głowy niepokojące mnie wciąż dziwne myśli. Że mogłoby być inaczej, że chciałabym czegoś innego, chciałabym spróbować... Ale do końca nie wiem czy jest to możliwe i do wykonania. Jak zabrać się do tego i próbować zmieniać swoje życie, które ostatnimi czasy przypomina mi schodzone i popękane, ale wygodne trampki.
Niby mam dobrą pracę, umowę na stałe, wypłatę przed ostatnim i spokojną głowę. Niby zawodowa sielanka. I niby powinnam być szczęśliwa, ale jednak tak nie jest. Może wymagam zbyt dużo od życia? Może wydaje mi się, że możliwe jest ułożenie go sobie tak, jak kiedyś sobie wymarzyłam, bez wyrzeczeń, kompromisów, po prostu tak, jak chcę...?


* * *
Telefon od mamy. Słyszę jej bezsilny, zapłakany głos w słuchawce. Nie wiem co mam powiedzieć, nie wiem czy moje słowa w ogóle coś zmienią. Wiem też, jak wygląda to z drugiej strony, oczyma mojego ojca, który też ma swoje racje i swoje argumenty. Chciałabym im jakoś pomóc, choć wiem, że wina leży też po ich stronie. Chciałabym móc się sklonować, by móc im pomóc, mimo, że kiedyś czułam do nich ogromny żal i złość za górę obowiązków, nie do ogarnięcia dla przeciętnej nastolatki, wczesne rozpoczęcie pracy i brak czasu na naukę, o imprezach nie wspominając. Chciałabym tak wiele... A tak naprawdę czuję się jak mały, bezbronny robak pod butem okrutnego losu. Mały, nic nie znaczący robak...


Chciałabym ubrać teraz kombinezon, kask, wyjechać z garażu i popędzić autostradą. Nieważne w którą stronę. Byleby przed siebie...