czwartek, 27 sierpnia 2015

ech, te chłopy!

W głowie się nie mieści, o jakie pierdoły potrafi się złościć dwoje kochających się ludzi.
Przykład: niedzielny poranek.
Ja: Jak byłam wczoraj w Wiśle, pod tym pałacykiem prezydenckim, to stamtąd była droga do Istebnej. Jakaś taka krótka, bo jadąc dołem, na wprost ronda, był znak, że jest tam 18 km.  Może dziś się tam wybiorę, tak fajnie się jedzie lasami.
On: No, przejedź się, przejedź. (lekko drwiąco)
Ja: A to czemu mam się nie przejechać?  Co tam jest nie tak?
On: No przejedź się to zobaczysz. 
Ja: No ale Ciebie się pytam, bo nie rozumiem o co chodzi  - czy coś z tą drogą jest nie tak? Jakaś stroma, dużo zakrętów, dziurawa czy co?
On: Jedź i zobacz. 

Wnerwiłam się, postanowiłam się wycofać do pokoju, by się nie wkurzyć jeszcze bardziej. Pół godziny milczenia. Przychodzi po tym czasie i pyta: Przeszło Ci obrażenie?
Ja: Ale ja nie byłam obrażona. To Ty byłeś sfochany i nie raczyłeś mi powiedzieć  co nie tak jest z tą cholerną drogą.
On: Nie chcę żebyś tam jechała sama motocyklem.  Droga jest dziurawa i bardzo kręta. Po prostu tam nie jedź sama.


 I co, nie szło tak od razu? ;)



piątek, 14 sierpnia 2015

jak dwie połówki jabłka

 
Gdyby ktoś jakieś trzy lata temu powiedział, że pół roku po rozstaniu z niedoszłym mężem poznam przez internet faceta, przy którym będę mogła być sobą, będzie mnie szanował, kochał, dbał o mnie i będzie dla mnie ogromnym wsparciem, rozbawiłby mnie do łez. Pewnie śmiałabym się głośno, twierdząc, że tacy nie istnieją i posłałabym do psychiatry. Byłam wtedy pewną siebie, pyskatą i bardzo zgrabną dziewczyną, wokół której kręcił się tłum facetów. Zraniona do żywego przez tego, który pojawiał się w moim życiu i znikał jak kamień w wodę, nie ufałam żadnemu, traktując ich jak zabawki i wodząc za nos.

Już nie pamiętam, kto napisał pierwszy wiadomość. Pamiętam tylko, że zaintrygowało mnie jego zdjęcie profilowe, w kasku, sunąc na grafitowym motocyklu. Od słowa do słowa, pisało nam się tak dobrze, że wymieniliśmy się numerami telefonów, by po jakichś dwóch tygodniach „pisaniny”, wreszcie spotkać się na żywo. Już wtedy coś poczułam, choć nie dopuszczałam zbytnio do siebie tej myśli, że coś może z tego wyjść. Powoli, krok po kroku, on „oswajał” mnie od nowa, pokazując, że nie każdy facet jest taki sam.


Co mogę dziś powiedzieć o tym wszystkim? Dziękuję za te trzy wspólne lata.  I za to zdjęcie.