środa, 27 lutego 2013

Już prawie trzy tygodnie minęły odkąd uzyskałam ten wymarzony, upragniony tytuł inżyniera, który miał przede mną otworzyć tyle nowych możliwości... I już prawie trzy tygodnie siedzę w domu, przekopując setki ofert pracy, wysyłając dziesiątki podań o pracę i pisząc krocie listów motywacyjnych.
Byłam pewna, że bez problemu, do dwóch tygodni po obronie znajdę pracę, która pozwoli mi odłożyć pieniądze na swoje marzenia - zacząć kurs na kategorię A, odkładać na motocykl, podjąć naukę w szkole fotograficznej. Liczyłam na to, że będę mogła zacząć powoli realizować swoje marzenia, zgodnie z mottem wiszącym przez ostatni semestr na korkowej tablicy nad biurkiem, mobilizując mnie do pracy - "Nigdy nie jest za późno na marzenia". Tyle dni, tyle godzin spędzonych na poszukiwaniu pracy i ani jednego telefonu zapraszającego mnie na rozmowę o pracę. Ani jednego.. Co się dzieje w tym chorym kraju, że mając wykształcenie wyższe i kilkuletnie doświadczenie w różnego rodzaju pracy, nie jestem nawet odpowiednią kandydatką na kasę w Auchan? Co jest nie tak...?

Wczorajsza wizyta w urzędzie pracy nie polepszyła mojego nastawienia. Prawie trzy godziny spędzone w kolejce, a potem pobłażliwy uśmieszek pani przy biurku i wymamrane pod nosem: "Kolejny bezrobotny inżynier".  Kolejny... Nie sądziłam, że tak to wszystko się potoczy.

Zawsze wydawałomi się, że po skończzeniu studiów będę mogła wreszcie robić to, co zawsze chciałam robić, ale nigdy nie miałam na to czasu - będę znowu malować, będę miała czas na szycie, czytanie książek, wypróbowywanie nowych przepisów... Tymczasem zostaje mi sprzątanie, gotowanie i oczekiwanie na powrót z pracy mojego światełka w tunelu.

Zagryzam zęby, biorę głęboki wdech i podnoszę się z krzesła, bo trzeba iść dalej. Bo w życiu mojej rodziny nigdy nie było lekko. Bo życie to ciągła próba. Bo przetrwają tylko najsilniejsi...