W temacie pracy, od jakiegoś miesiąca mamy wyjątkowo ciężki okres.
Terminy gonią nas jak szalone, pracy coraz więcej, a telefony dzwonią
bez przerwy. Po nocach mi się śnią petenci wydzwaniający z pretensjami,
że nie odebrano od nich śmieci albo zasypujący nas dziesiątkami
korekt... Księgowanie idzie pełną parą, choć w życiu bym nie
przypuszczała, że kończąc geologię, właśnie tym się będę zajmować. A
jednak.
Kilka dni temu przyjęto na niecały miesiąc dziewczynę, która odbywała u
nas w urzędzie praktyki studenckie. I chociaż bardzo się staram nie
wkurzać na to wyjątkowo tępe stworzenie, przychodzi mi to wyjątkowo
ciężko, zwłaszcza wtedy, gdy po raz kolejny muszę po niej wszystko
poprawiać. Rozumiem, że niektóre rzeczy może nie są oczywiste, choć dla
niej i tak powinny być bardziej niż dla mnie (w końcu to ona studiuje
finanse i rachunkowość), ale ręce mi opadają, gdy coś tłumaczy się jej
dziesiątki razy, a ona dalej popełnia te same błędy, twierdząc, że
przecież robi wszystko jak trzeba. W takich chwilach biorę głęboki wdech
i odliczam dni do końca jej pracy tutaj. Keep calm, bejbe, keep calm...
Od początku roku obiecywaliśmy sobie, że wybierzemy się na wspólny
urlop, by złapać oddech i odpocząć od codziennych problemów. Dłuższy
wyjazd planowaliśmy początkowo w lutym lub marcu, po mojej obronie,
później myśleliśmy o majówce, ale zawsze brakowało nam czasu, a gdy czas
juz był, zwykle pojawiały się nieoczekiwane wydatki i wyjazd musieliśmy
przełożyć. Ostatecznie Dominik zdecydował, że wreszcie musimy wypocząć i
mimo planowanego wcześniej wypadu nad morze, postanowiliśmy wybrać się w
jego ukochane Tatry. Dominik już od miesiąca mówił o wyjeździe w Tatry,
na który miał się wybrać z sąsiadem i jego braćmi, ale ostatecznie na
planach się skończyło i ich wyjazd nie doszedł do skutku. A mój
biedak przeglądał mapy, śledził szlaki, opowiadał mi o szczytach, które
zdobył i szlakach, które przemierzył. W końcu i ja chciałam zobaczyć
prawdziwe góry i zdobyć choć jeden nagi szczyt, by móc z niego spojrzeć
na wszystko to, co zostało na dole. Więc… w środę nad ranem ruszyliśmy w
drogę.
Morskie Oko, Szpiglasowy Wierch, Dolina Pięciu Stawów Polskich,
Szpiglasowa Przełęcz – wszystkie te piękne miejsca i magiczne widoki, to
uczucie lekkości i beztroski, oderwania od codziennych problemów -
wszystko to na długo pozostanie w mej pamięci. Zwłaszcza Szpiglasowa
Przełęcz, na której to zboczu siedząc, Dominik poprosił mnie o rękę… Ta
krótka chwila, będąca spełnieniem jednego z moich skrytych marzeń,
utwierdziła mnie w pewności, że to jest właśnie to, na co czekałam
zawsze – uczucie pełne czułości, oddania, wsparcia i siły, mogącej
przenosić góry. Zgodziłam się bez wahania, mając nadzieję, że pozostanie
tak na zawsze. A będzie… Być musi. Bo bardzo tego chcemy. On i ja…