poniedziałek, 21 października 2013

w deszczu maleńkich żółtych kwiatów

Moje życie ostatnimi czasy przypomina układankę złożoną z kilku rodzajów puzzli – niby wszystkie elementy dały się jakoś złożyć, ale zamiast pięknego pejzażu – jakiejś cudnej plaży, miasta nocą czy alpejskich szczytów, mamy jakieś zlepki różnych obrazków tworzących niezrozumiały misz-masz. W moim życiu brak jakiejkolwiek harmonii, ładu… Czas biegnie tak szybko, że jedynie weekendy stają się małym przerywnikiem, pozwalającym odhaczyć kolejny nadchodzący tydzień. Gdy patrzę na to wszystko, przypominają mi się słowa mojej wychowawczyni z gimnazjum, które wtedy, w szczeniackich czasach, wydawały się być mocno przesadzone – dopiero teraz odczuwam jak bardzo były prawdziwe. Pani Zofia wielokrotnie powtarzała nam, by cieszyć się chwilą, doceniać to, że jest się młodym i nie ma się zobowiązań i korzystać z tego – podróżować, bawić się, poznawać ludzi… Mówiła – „Gdy skończycie studia i pójdziecie do pracy, dwa lata będą wam uciekać jak jeden rok. Ani się nie obejrzycie, a założycie rodzinę i pojawią się dzieci, obowiązki. A wtedy czas będzie uciekał po pięć lat w jeden rok, aż dobijecie ze zdziwieniem do pięćdziesiątki. I wtedy będziecie się zastanawiać, gdzie tak uciekły wszystkie te lata, którymi nie zdążyliście się nacieszyć”. Niestety, już powoli na własnej skórze zaczynam odczuwać tę naturalną kolej rzeczy. A to przecież dopiero 23 lata stukną mi w tym roku…
Ostatnio coraz poważniej zdarza mi się myśleć nad swoim życiem – rodziną, domu, o którym tak bardzo marzymy. Może to przez moje ostatnie problemy ze zdrowiem, jak i przez opowieści Patrycji o jej znajomej, która w wieku 25 lat w wyniku złośliwego nowotworu przechodzi trzecią chemioterapię po tym, jak usunięto jej piersi… Patrząc na to, co dzieje się dookoła, zaczynam doceniać to, co mam – szarą codzienność, wspierającego mnie we wszystkim mężczyznę i rodzinę, która o mnie pamięta.
Jeszcze do jakiegoś tygodnia wstecz miałam ogromną nadzieję, że jeszcze w tym roku zdążę zdać egzamin na motocykl. Bardo tego chciałam, jednakże zbyt wiele czynników niezależnych ode mnie pokrzyżowało mi plany. Początkowo byłam wściekła, lecz z czasem pogodziłam się z tym i stwierdziłam, że nawet kłody rzucane mi pod nogi nie zniszczą moich marzeń i w przyszłym roku zdam. Bylebym przez zimę nauczyła się panować nad nerwami i zmieniła nastawienie do tego wszystkiego.
W temacie pracy po zakończeniu stażu nadal cisza. Pojawiło się niby światełko, małe światełko na końcu tunelu, ale boję się trzymać myśli, że się uda i dostanę etat. Wolę słodkie zaskoczenie, niż gorzkie rozczarowanie. Bo mimo, że moja szefowa jest ze mnie bardzo zadowolona i zabiega o to, bym pozostała, władze miasta przed wyborami przyjęły taktykę redukcji etatów, bo przecież to wygląda lepiej w kampanii - dotychczas poleciały już na bruk dwa wydziały, jedne z największych i dosyć znaczących. Poza tym mam plan – gdy nie dostanę etatu, chcę powrócić na studia. Dominikowi jest to trochę nie w smak i wolałby, bym pracowała i rozwijała się zawodowo, jednak wiem, że będzie mnie wspierał, gdy wrócę na studia, nawet jeśli przez kolejne półtora roku miałby słuchać, że chcę zostać wężem, bo one przez cały dzień leżą i nie muszą się uczyć.

A tymczasem wsłuchuję się w muzykę i rozmyślam.. Ostatnio chyba za dużo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz