Moje życie ostatnimi czasy przypomina układankę złożoną z kilku rodzajów
puzzli – niby wszystkie elementy dały się jakoś złożyć, ale zamiast
pięknego pejzażu – jakiejś cudnej plaży, miasta nocą czy alpejskich
szczytów, mamy jakieś zlepki różnych obrazków tworzących niezrozumiały
misz-masz. W moim życiu brak jakiejkolwiek harmonii, ładu… Czas biegnie
tak szybko, że jedynie weekendy stają się małym przerywnikiem,
pozwalającym odhaczyć kolejny nadchodzący tydzień. Gdy patrzę na to
wszystko, przypominają mi się słowa mojej wychowawczyni z gimnazjum,
które wtedy, w szczeniackich czasach, wydawały się być mocno przesadzone
– dopiero teraz odczuwam jak bardzo były prawdziwe. Pani Zofia
wielokrotnie powtarzała nam, by cieszyć się chwilą, doceniać to, że jest
się młodym i nie ma się zobowiązań i korzystać z tego – podróżować,
bawić się, poznawać ludzi… Mówiła – „Gdy skończycie studia i pójdziecie
do pracy, dwa lata będą wam uciekać jak jeden rok. Ani się nie
obejrzycie, a założycie rodzinę i pojawią się dzieci, obowiązki. A wtedy
czas będzie uciekał po pięć lat w jeden rok, aż dobijecie ze
zdziwieniem do pięćdziesiątki. I wtedy będziecie się zastanawiać, gdzie
tak uciekły wszystkie te lata, którymi nie zdążyliście się nacieszyć”.
Niestety, już powoli na własnej skórze zaczynam odczuwać tę naturalną
kolej rzeczy. A to przecież dopiero 23 lata stukną mi w tym roku…
Ostatnio coraz poważniej zdarza mi się myśleć nad swoim życiem –
rodziną, domu, o którym tak bardzo marzymy. Może to przez moje ostatnie
problemy ze zdrowiem, jak i przez opowieści Patrycji o jej znajomej,
która w wieku 25 lat w wyniku złośliwego nowotworu przechodzi trzecią
chemioterapię po tym, jak usunięto jej piersi… Patrząc na to, co dzieje
się dookoła, zaczynam doceniać to, co mam – szarą codzienność,
wspierającego mnie we wszystkim mężczyznę i rodzinę, która o mnie
pamięta.
Jeszcze do jakiegoś tygodnia wstecz miałam ogromną nadzieję, że jeszcze w
tym roku zdążę zdać egzamin na motocykl. Bardo tego chciałam, jednakże
zbyt wiele czynników niezależnych ode mnie pokrzyżowało mi plany.
Początkowo byłam wściekła, lecz z czasem pogodziłam się z tym i
stwierdziłam, że nawet kłody rzucane mi pod nogi nie zniszczą moich
marzeń i w przyszłym roku zdam. Bylebym przez zimę nauczyła się panować
nad nerwami i zmieniła nastawienie do tego wszystkiego.
W temacie pracy po zakończeniu stażu nadal cisza. Pojawiło się niby
światełko, małe światełko na końcu tunelu, ale boję się trzymać myśli,
że się uda i dostanę etat. Wolę słodkie zaskoczenie, niż gorzkie
rozczarowanie. Bo mimo, że moja szefowa jest ze mnie bardzo zadowolona i
zabiega o to, bym pozostała, władze miasta przed wyborami przyjęły
taktykę redukcji etatów, bo przecież to wygląda lepiej w kampanii -
dotychczas poleciały już na bruk dwa wydziały, jedne z największych i
dosyć znaczących. Poza tym mam plan – gdy nie dostanę etatu, chcę
powrócić na studia. Dominikowi jest to trochę nie w smak i wolałby, bym
pracowała i rozwijała się zawodowo, jednak wiem, że będzie mnie
wspierał, gdy wrócę na studia, nawet jeśli przez kolejne półtora roku
miałby słuchać, że chcę zostać wężem, bo one przez cały dzień leżą i nie
muszą się uczyć.
A tymczasem wsłuchuję się w muzykę i rozmyślam.. Ostatnio chyba za dużo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz