Patrząc na to, co dzieje się dziś za oknem, z coraz większym smutkiem
stwierdzam, że nadchodzi jesień. I to coraz większymi krokami. Dni są
już coraz bardziej szare i pochmurne, deszcz coraz częściej dzwoni o
szyby okien, a wiatr huczy złowieszczo. Wstając rano do pracy, za oknem
wita mnie szary dzień i kłęby ciemnych chmur, szczelnie przykrywających
słońce, co dobija mnie prawie tak bardzo jak wizja poniedziałku i
siedzenia do godziny 17.00 w pracy.
Taka jesień zdecydowanie mi nie sprzyja. Już chyba trzeci raz w ciągu
ostatnich dwóch tygodni bronię się przed rozkładającym mnie paskudztwem.
Katar, bolące zatoki, drgawki, uczucie wiecznego zimna, ogólna słabość i
ból głowy staną się dla mnie niedługo wizytówką tegorocznej jesieni.
Już w ubiegłym tygodniu szefowa namawiała mnie na urlop, by się
wykurować, ale ja twardo chodziłam do pracy, napędzana wizją
nadchodzącego weekendu. Gripexy, fervexy, herbata z miodem, sokiem
malinowym i cytryną są moją bronią, bo przecież nie mogę się dać
choróbsku.
Myślałam, że weekend upłynie mi pod znakiem ciepłego kocyka i gorącej herbatki. A jednak nie...
Sobota minęła wyjątkowo szybko nim Dominik wstał po nocnej zmianie. Ja w
tym czasie czytałam moją "ulubioną" w ostatnim czasie lekturę (Ustawa Prawo o ruchu drogowym),
którą wałkuję os jakichś dwóch miesięcy, pogadałam przez telefon z
rodzicami i poszperałam w internecie. Potem obiad, ogarnianie domu i tak
oto zapadł wieczór.
W niedzielę o 5.30 czekała nas pobudka, co dla mnie było prawdziwym
koszmarem - jednak liczyłam na to, że w weekend się porządnie wyśpię. A
gdzie tam! Już o siódmej rano ruszaliśmy w drogę do Ostravy na dni NATO.
Po tym, jak w ubiegłym roku owa impreza przeszła mi obok nosa, w tym
roku postanowiłam się wybrać, nawet jeśli musiałabym zrezygnować z
ciepłego łóżeczka i podusi. Niestety, z Ostravy wróciłam przeziębiona -
rozpalona, trzęsąca się z zimna jak galareta, z katarem i bolącą głową.
Ale co tam! Najważniejsze, że obejrzeliśmy z bliska mnóstwo fajnych
wojskowych maszyn, podziwialiśmy efektowne pokazy lotnicze i zjadłam dwa
przepyszne czeskie langosze - moje ukochane! I mimo, że obiecywałam
Dominikowi, że na miesiąc ma z nimi spokój, to czuję, że owe placuszki
zagoszczą w naszej kuchni znacznie szybciej :).
W temacie pracy spore zmiany - od środy mam się przekwalifikować - z
księgowania na sprawozdawczość, o której narazie nie mam zielonego
pojęcia. Cieszy mnie jednak fakt, że będę się uczyć czegoś nowego,
przejmując częściowo obowiązku Pani Jadzi, która już od dłuższego czasu
jest na L4. Mocno wierzę, że dam radę. Wszystkiego się można nauczyć.
Trzeba mieć tylko chęci :)
A tymczasem...zakopuję się głęboko pod kocyk, tkwiąc na kanapie przed
telewizorem, popijam gorącą herbatę, zasmarkuję chusteczki i...gniję. Bo
tylko na tyle mam dziś siłę.
poniedziałek, 23 września 2013
wtorek, 10 września 2013
...
"Przeznaczenie - los, fatum,dola, fortuna; predestynacja;
to, co powiedziane, przepowiedziane przez bogów; nieodwołalna
konieczność. Jest to koncepcja, według której losy człowieka są z góry
określone. Takie postawienie sprawy działało jednak deprymująco. Dlatego
próbowano poznać przyszłość (wróżby, astrologia, horoskop,
prorokowanie, Yijing), a następnie ją zmienić (...). Przeznaczeniem
nazywa się napotkane szanse, które nie mogą zostać zmienione poprzez
wolę czy starania" [Wikipedia]
Kiedyś byłam przekonana, że naszym życiem rządzi jakaś odgórna siła, która delikatnie pcha nas w konkretnym kierunku, niezauważalnie nadając naszemu życiu bieg. Patrząc jednak wstecz, na to, co było, wiem, że coś takiego nie istnieje... Nie ma nic gorszego, niż ślepa wiara w przeznaczenie, które determinuje nasze życie. Najłatwiej jest przecież na nie zrzucić winę za niepowodzenia, błędne wybory czy życiowe potknięcia. "Bo tak miało być.", "To mi jest pisane"... Dziś takie stwierdzenia mnie śmieszą, a o osobach, które je wypowiadają myślę, że nie chcą bądź boją się życiowych zmian.
Patrząc wstecz myślę o najmądrzejszej decyzji, jaką mogłam w życiu podjąć - rozstaniu ze swoim byłym narzeczonym i odwołaniem ślubu. Myślę o tych kilku nieprzespanych nocach, kiedy to nie potrafilam zasnąć, zamartwiając się jak to teraz będzie i jak to wszystko rozwiązać, jak odwołać ślub. Męczyło mnie uczucie, że to, co chcę zrobić jest praktycznie niemożliwe, nie do przeskoczenia, jak walenie głową w przysłowiowy mur. A jednak stało się. I dało się, bo miałam wiele siły, by w to uwierzyć i tego dokonać - by zmienić tor swojego życia. Bo wiedziałam, że mogę i dam radę..
Dziś wiem, że przeznaczenie nie istniało, nie istnieje i istnieć nie będzie. Dopóty, dopóki znajdziemy w sobie siłę, by samemu kierować swoim życiem.
Kiedyś byłam przekonana, że naszym życiem rządzi jakaś odgórna siła, która delikatnie pcha nas w konkretnym kierunku, niezauważalnie nadając naszemu życiu bieg. Patrząc jednak wstecz, na to, co było, wiem, że coś takiego nie istnieje... Nie ma nic gorszego, niż ślepa wiara w przeznaczenie, które determinuje nasze życie. Najłatwiej jest przecież na nie zrzucić winę za niepowodzenia, błędne wybory czy życiowe potknięcia. "Bo tak miało być.", "To mi jest pisane"... Dziś takie stwierdzenia mnie śmieszą, a o osobach, które je wypowiadają myślę, że nie chcą bądź boją się życiowych zmian.
Patrząc wstecz myślę o najmądrzejszej decyzji, jaką mogłam w życiu podjąć - rozstaniu ze swoim byłym narzeczonym i odwołaniem ślubu. Myślę o tych kilku nieprzespanych nocach, kiedy to nie potrafilam zasnąć, zamartwiając się jak to teraz będzie i jak to wszystko rozwiązać, jak odwołać ślub. Męczyło mnie uczucie, że to, co chcę zrobić jest praktycznie niemożliwe, nie do przeskoczenia, jak walenie głową w przysłowiowy mur. A jednak stało się. I dało się, bo miałam wiele siły, by w to uwierzyć i tego dokonać - by zmienić tor swojego życia. Bo wiedziałam, że mogę i dam radę..
Dziś wiem, że przeznaczenie nie istniało, nie istnieje i istnieć nie będzie. Dopóty, dopóki znajdziemy w sobie siłę, by samemu kierować swoim życiem.
Subskrybuj:
Posty (Atom)