Czas zasuwa w takim tempie, że odmierzam go czwartkami, kiedy to biorę większe śniadanie do pracy, bo ślęczę tu do 17.00. Ten właśnie wyjątkowo długi dzień roboczy daje mi znać o tym, że to już minął kolejny tydzień. Praca, dom, zakupy, gotowanie, sprzątanie, projekty i tak w koło Macieju. Kręcę się w tym kółku jak mysz na LSD i na nic nie mam czasu albo kasy. Bo przecież taki bałagan w domu, że trzeba za sprzątanie się zabrać, a nie w decoupage się bawić, albo ręczniki się poniszczyły, już się do niczego nie nadają i trzeba kupić nowe… Ciągle coś. I niech mi nikt nie mówi, że urzędasy zarabiają kokosy....! Bo nawet mój luby, będąc na L4 przez cały miesiąc, zarabiał prawie trzykrotnie więcej niż ja, zasuwając cały miesiąc.
Szkoda, że w tym całym pędzie człowiek nie ma czasu dla samego siebie – swoich zainteresowań, pasji. Mam wrażenie, że w dzisiejszych czasach trzeba wybierać – czas albo pieniądze – bo jak masz czas to nie masz pieniędzy, a gdy masz pieniądze to nie masz na nic czasu. Smutna refleksja. I szczerze podziwiam wszystkie mamy, które potrafią łączyć pracę z rzetelnym, prawdziwym wychowaniem dziecka (a nie posadzeniem go przed TV) i prowadzeniem domu, a do tego jeszcze mają czas dla siebie... A ja? A ja trochę sobie ponarzekam, pomarudzę i dalej dam się przeżuwać okrutnemu czasowi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz